Historia Pana Edzia

Czyli o wyższości drutu nad kompozytami

Zamiast wstępu

Pan Edzio karierę w lotnictwie rozpoczął w późnych latach pięćdziesiątych. Co prawda było już po śmierci Inżyniera i Wielkiego Wodza Ludzkości  - Towarzysza Józefa, niemniej duch czasu wycisnął na jego osobowości swoje piętno, którego wszyscy doświadczamy do dzisiaj. Ponadludzkie pokłady empatii i siły charakteru, odporność na niedostatki, 140% normy to dla Pana Edzia... norma. Tam, gdzie kończy się sumienność, poświęcenie wszelakie i następuje kres wytrzymałości - zaczyna się Pan Edzio i tak dalej.

Dzieciństwo

Nie miał łatwego dzieciństwa. Najpierw wojna, potem ojciec bracie... – z samych filmów wiecie jak było.  A było ich 38. W szkole żaden z wybitnych czerwonych pedagogów nie potrafił do niego dotrzeć; jedyną osobą, która nawiązała z nim kontakt był Stasiu Treder – palacz miejscowej kotłowni, człowiek wielkiej wiary (w niewiadomo co) i jeszcze większych płuc – ponoć potrafił całego SPORTa wciągnąć za jednym razem. Nikt nie rozumiał co Edzia ciągnęło do Tredzia, niemniej było wiadomym, że musi to być coś głębokiego, coś niezaprzeczalnie szerokiego – niczym horyzonty nowej ekipy władzy, która przejęła niezmierzone pokłady betonu po poprzednikach, co zmylili tropy w śniegu w środku lata w pięćdziesiątym szóstym. Tym czymś była miłość. Miłość do drutu i niemierzalnych wręcz jego zastosowań. Tredziu w ten sposób trzymał cały układ ogrzewania budynku na chodzie, mimo, że przeczyło to wszelkim prawom fizyki – wbrew niedoborom węgla, drzewa i Głosu Wybrzeża – na rozpałkę. Tredzio nauczył Edzia wielu mądrości życiowych – że nie wszystkie NOTAMY o 20-tym stopniu zasilania kończą się koniecznością odkopania APU spod sterty zachomikowanych od jakiegoś kretyna kradzionych opakowań po najnowszej scenerii grodu, co nigdy nie chciał być stolicą. Smutne.

Wykształcenie

Pan Edzio ukończył kurs ZPT w 1947 roku, czego jednak nie może poświadczyć żadnym dokumentem państwowym, bo jak twierdzi „tamte świstki” nic nie znaczą, bo wydało je nie państwo, tylko „pachołki Moskwy”. Ot, koło fortuny według mniej yntelygentnej części społeczeństwa. Umiejętności dowiódł jednak nie raz, kontynuując praktykę swojego mistrza – Tredzia. Od samego początku związał się z głównym portem lotniczym swojej Małej Ojczyzny, do której miłość manifestuje kilkaset razy dziennie klnąc JEDYNIE po kaszubsku, co nadaje słowom powszechnie uważanym za obsceniczne - wartości ponadczasowe i poetyckie. I tak na przykład na zgłoszone przed dowódcę załogi powietrznej problemy z migającymi kontrolkami „LOW ENGINE PRESSURE” stwierdził „Je doch ce kłerwa widzą ni?”. Doświadczony lotnik od razu zrozumie, że ma do czynienia z wybitnym specjalistą, który nie tylko wykonuje swoją pracę, ale odnajduje w niej swego rodzaju misję, niczym Polak w Anglii 8 lat temu, Łotysz – 6, a Ukrainiec – obecnie.

Kariera

Kiedy Pan Edzio złożył podanie o pracę do Cassubian VA, Dział Kadr przesłał sprawę do rozpatrzenia Zarządu niemal niezwłocznie. Po pierwsze – nie złożono podania na piśmie, zgłoszenie nie było odpowiedzią na żaden konkurs, a na pytanie czy aplikujący może przestawić jakieś CV, ten stwierdził, że „Jy cę młega we’estawic taczi siwi, źe cą łejc nie pełzny ta dióble ta!”. Prośba o referencje skończyła się rękoczynem, gdyż zainteresowany zrozumiał, że jest coś komuś winien. A on, jak sam twierdzi „Jak tylko coś yyyyy... że też yyyy... na przykład jest komu winien, to zaraz odda... W ogóle to nigdy nic nie jest winien, bo jest w tych sprawach dbający”.

Podstawowe części zamienne w Cassubian

Zgłoszenie to przykuło uwagę Zarządu od razu, bo ten poznał się, że ma do czynienia z nie byle kim – że to nie tylko mechanik, ale osobowość, która może dać Firmie bardzo dużo. Dlatego też Zarząd postanowił wypróbować kompetencje praktyczne Pana Edzia w sytuacji kryzysowej, by zbadać faktyczne umiejętności i predyspozycje zawodowe kandydata.

Moment ten nadszedł, gdy jeden z pilotów Cassubian VA, znany z tego, że pasjonuje się chirurgią domową w każdej postaci, zwłaszcza w kontekście zamiłowania do staplerów, wylądował w EPGD zgłaszając na podejściu poważną awarię SLATS MALFUNCTION. Od razu ściągnięto sztab wykwalifikowanych mechaników po kursach w Tuluzie i Hamburgu, którzy po wylądowaniu maszyny rozpoczęli sprawdzanie kontrolek, przewodów i scalaków, podczas gdy Pan Edzio poszedł do swojego kantorka obok hangaru vis a vis ulicy Szybowcowej i wrócił z naręczem drutu aluminiowego i kombinerkami. Po przystawieniu drabiny malarskiej typu „Kakadu 4” do krawędzi skrzydła, przeplótł wiązkę drutu przez zaczepy klapolotek, tuż obok dociążników masowych zapobiegających powstawaniu drgań samowzbudnych i połączywszy obydwa końce, zakręcił je kombinerkami. Jeden z młodszych stażem inżynierów zareagował dosyć ostro, na co Pan Edzio odpowiedział z stoickim spokojem – „Je doch wim, co robią ni?”. Na fot. główna część eksploatacyjna zamawiana przez Dział Utrzymania Powierzchni Aeronautycznych (skr. D...) – drut w zwojach produkcji krajowej, acz jakości eksportowej.

Na krótką, acz niecenzuralną ripostę podważającą jego doświadczenie w całej rozciągłości odrzekł zupełnie spokojnie „Słychy le, te skrzidła zrobieł British Aerospace. Łene majóm płe dwie sekcje klap szczelinowych, co idóm do tiłu i w dół płe spływie. To je richtich niełamliwy płat nosni łed nasady aź płe lotką. Na łuwagą zasługuje system LAF – je to taczi sistem łedcążoniwanigłe ładiunku. Większi część funkcji tegłe sistemły spełniwajóm lotczi zewnętrzni. LAF wykorzistuje tiż dwa skrajni przerywacze (slatse) (ich je piąc nad każdm skrzidłem). Jeżle fliger znajdiwuje są w łebszarze silny turbulencjów, to akcelerometry weczujom przyspieszeni pionowi, płe czim łyruchomi lotczi i przeriwacze dla eliminacji zakłócyń. Dzączi temły pasażirowie nie łedcziwajóm żadnigłe zmączeni lotem.”. Potem zapadła już tylko cisza.

Slatsy na drucie działały jak marzenie, a po sugestii Edzia, żeby wywalić żarówkę z kontrolki, co wciąż migała – nawet dowódcy załóg się uspokoili.

Osiągnięcia

Po przyjęciu Edzia na etat zwolniono całą masę nierobów w niebieskich skafandrach, bo chyba pomylili rzetelną kaszubską firmę z laboratorium NASA albo systemem opieki społecznej z kraju nad Loarą, gdzie dodatek roczny na książki dla dziecka do szkoły wynosi 340€.

Koszta obsługi naziemnej i serwisu bieżącego (międzyresursowego) spadły o 96%, jako, że Edzio wzorem Tredzia, nie przedkładał zysków nad celowość i charakter misyjny swojej pracy niczym pierwszy i drugi program Telewizji Politycznej (skr. TVP).

Do dzisiaj Edzio pracując w Cassubian VA zużył ok. 7 kilometrów drutu na wymianę i reparację drobnych uszkodzeń i usterek eliminując niemal do zera konieczność sprowadzania części zamiennych dla wszelakiego typu maszyn latających. Wg niego łatwiej jednak naprawiać Antonowa drugiego niż Airbusa trzysta dwudziestego, bo łatwiej łata się drutem płaty rzeczowej blachy z Doniecka niż arkusze laminatu kompozytowego z Tuluzy. Cóż „Taczi czasie” – jak mawia.

Cassubian VA bez Edzia to jak PZPN bez Kręciny, to jak Aston Martin 1.9 TDI, to jak roaming kontroler – może być, ale w oparciu o drut... kolczasty. Żadnych związków zawodowych, żadnych roszczeń, jedynie tygodniowy przydział z Tych, raz w roku drelichowy płaszcz roboczy i kupa drewna kominkowego od lokalnego nielegalnego, acz nieznanego dostawcy - do opału kefiku, który od ponad pół wieku jest ostoją normalności wobec przeważających wichrów zachodnich i epokowych wiatrów historii. Chociaż te ostatnie akurat drut obaliły, bo jeden elektryk go przeskoczył, pociągając za sobą lawinę, która z takich ludzi jak Edzio zrobiła... nieudaczników. Historia dzisiaj śmieje się komerchą Edziowi w twarz ze sloganu „Gdansk Lech Walesa Airport”.

Ale nie bójcie się. Edzio wiąże koniec z końcem. Drutem. (AK)