Prosto w żebra po islandzku

Jesteśmy Słowianami i kropka. Czuć to zwłaszcza, gdy klniemy – nic tak soczyście po polsku nie brzmi jak dorodne, z samego środka słowiańskiej duszy, przekleństwo. To nas prowadzi do wniosku, że jako Słowianie od pradziejów, gdy Rzymianie w starożytnej Moskwie wprowadzali właśnie nową politykę ekonomiczną, mieliśmy do czynienia ze świnią, jako głównym hodowlanym źródłem mięsa. Jako, że o świni i prostackiej naturze jej kulki już było, chciałbym uderzyć nieco wyżej pasa, prosto w żebra, by z zapartym tchem odziać je w świeżą marchewkę, kapustę, przyozdobić boczkiem – wszystko to staropolskie, pradawne i tożsame z namy Polakamy jak prawo i sprawiedliwość z facetem bez konta, acz piękną willą w stolycy kraju, zo posiada własną platformę. Niestety nie wiertniczą, tylko obywatelską. Trudno, co robić.

Z początkiem września weszła w życie dyrektywa Zarządu Cassubian Group, wnosząca obowiązek własnoręcznego przygotowywania posiłków dla pasażerów i załogi przez personel pokładowy. Każda stewardessa oraz steward Zygmunt zostali przeszkoleni w specjalnym ośrodku szkoleniowym w Parchowie, gdzie ukończyli pod okiem mistrza – szefa restauracji powiatowej „Jejmościna” – specjalistyczny kurs kucharski typu błyskawicznego. Dzisiaj propozycja łatwa do przygotowania, tańsza niż jakikolwiek partner cateringowy, a i zapachy na pokładzie niczym w centrum Parchowa.

Witamy zatem w świeżo odnowionej kuchni naszego A320 w locie do równie egzotycznego co Parchowo - Keflaviku położonego na zachodnim wybrzeżu Islandii, jakże biskiej sercu każdego Słowaka. Słowianina znaczy. Wylecieliśmy z Gdańska z małym opóźnieniem, stewardessa utknęła w kolejce u rzeźnika na ulicy Słowackiego w Rębiechowie – zapomniała, że w sobotę kolejki już od 8:30, gdyż lokalne gospodynie z plastikowymi siatkami robią zakupy jak na wojnę. Co sobotę. Zakupiła na zeszyt (płacimy przelewami na drukach bez pokrycia w terminie raczej późniejszym, ale Reclaf, właściciel sklepu lata za friko) niecałe 2 kg żeberek wieprzowych w paskach. W sklepie „U Zbycha” dokupiła dorodną kapustę z sezonu obecnego i kilogram równie świeżej marchwi, co dzięcieliną pała aż miło. Z tymi siatkami bocznym wejściem wbiegła na płytę i w podskokach górskiej kozicy po schodach o mało nie zgubiła gumofilców służbowych, znajdujących się na wyposażeniu każdego naszego Airbusa, przy czym pragnę dodać, że są to gumofilce typu „gum-by-wire” – wzmacniane drutem, o którym też już pisaliśmy. Bording komplited i jak tylko wykręciliśmy radial od KMI na VAPOS po starcie z 11, szefowa pokładu, nieco bardziej dorodna niż pozostałe stewki, zabrała się za przygotowanie posiłku, tak, żeby można go było podać gdzieś w odlocie od zachodniego wybrzeża ojczyzny majora Quislinga. Wiadomo – kapusta potrzebuje przestrzeni, a FL380 i bezkres Morza Północnego doskonale wpisują się w tę jakże mityczną, wiejącą apoteozą późnego rokokoko, waniającą naturę kapusty. Po ustabilizowaniu lotu, reszta załogi roznosi napoje głodzące, czyli wodę gazowaną. W tym czasie żeberka należy umyć i pokroić w niewielkie kawałki – żeby styknęło dla każdego chociaż po wspomnieniu mięsa. Marchewkę obrać i sprawnie pokroić, można poczekać na turbulencje typu severe, ale niekoniecznie. Boczek pokroić w cienkie paski. Kapustę przygotować do krojenia, jeszcze nie kroić. Przygotować butlę gazową na pokładzie i palnik Wrozamet. Nie używać palnika Bunsena, raczej mało praktyczny, poza tym poszycie kabiny szybko się zajmuje, szkoda zachodu. Podgrzać spuszczony przed odlotem olej, tak by EGT z garnka wynosiła ok. 180 stopni. Wrzucić osuszone kawałki żeberek i opalić na brązowo. W tym czasie pierwsza nuta zapachu rozniesie się po kabinie i pierwsze paxy zaczną nerwowo rozglądać się za przekąską. Wysłać wózek nr 1 z jabłkami i gruszkami. Pogłębią głód w ciągu 15 minut. Rozdać za darmo.

W czasie, gdy żeberka będą dogorywać w garncu na dopalaczu, kroimy sprawnie kapustę wykrajając z niej korzeń, aż tak złośliwi nie jesteśmy, żeby tym futrować pasażera, chyba, że zdarzy się jakiś niesforny, to zadziała lepiej niż przymusowe międzylądowanie. Kroimy ją w długie paski. Gdy żeberka wyzioną już ostatnią kroplę krwi i będą przypominać kolorem brąz zdrowej tancerki jamajskiej w takim mini stroju kąpielowym z owoców, do gara wrzucamy połowę kapusty. Na to pokrojoną marchewkę i boczek. Całość zasypujemy pozostałą częścią kapusty. Zaraz potem wlewamy dobrą szklanicę niekoniecznie dobrego wina białego, koniecznie wytrawnego. Może być to samo, co steward Zygmunt otworzył wczoraj w kabinie pilotów w locie powrotnym z Koszyc. Teraz nastąpi druga faza zaściełania przedziału pasażerskiego zapachem, co wywołuje wspomnienia o maminej kuchni i wiejskim domu nad rozlewiskiem. Domu z oborą. Żeby nie było czuć takiej śmiardzy, to należy to zalać litrem bulionu, najlepiej wołowego, aromatycznego niczym niezbyt wściekła krowa. Wszystkie paxy co do joty już głodne, my właśnie opuszczamy Szwecję. Więc wysyłamy wózek nr 2 z płatnymi już przekąskami – każdy na pewno coś kupi, ceny możemy mieć równie racjonalne, co sam pomysł duszenia kapusty na pokładzie A320 na FL380.

Następny etap przygotowania posiłku to skrobanie bulewek, starosłowiańska metoda na pozyskiwanie skrobi i brudu za plastikowymi tipsami naszych stewek. A dalej to równie ciekawie co w kabinie pilotów na przelotowej. 2 godziny duszenia się we własnym... sosie. Czasem tylko czymś pomieszamy. Uwaga – pokrętło FLOOD LIGHT może z głodu zmieniać się na FOOD IN SIGHT – nie sugerować się tym! Garnek w trybie „garnek-heat” a nie na dopalaczu – to się ma dusić, a nie smażyć! Uwaga na RayBany, bo parują, jak się przykrywkę odkrywa. Powinni za tę cenę przewidzieć, że to może utrudniać pilotowi wykonywanie obowiązków. Cóż...

Gdy będziemy opuszczać Oslo Center – smakujemy i sprawdzamy, czy aby nie jest mdłe. Jeśli marchewka jeszcze twarda, dajemy jej z 20 minut. Jeśli miękka – doprawiamy białym pieprzem, odrobiną soli i sporą ilością cukru brązowego. Jeśli wino, co je wcześniej wlaliśmy było z fabryki w Parchowie, trzeba będzie dodać odrobinkę kwasku cytrnowego lub wycisnąć pół cytryny. Smak powinien być taki, jak w Parchowie, czyli nie za słodki, nie za kwaśny, ale kraśny. W tym samym czasie nastawiamy bulewki, pozwalamy się kapuście poprzeplatać z tymi smakami.

Po odlaniu bulewek, mniej więcej nad Faroe Islands będziemy mogli zapodać posiłek po 22,50 za porcję, każdy będzie miał równie duży wsys, co silniki konkorda. Przez chwilę paxy poczują się jak u mamy, ale jest w tym sprzeczność, bo ta albo każe latać nisko i powoli, albo daje rady z którymi człowiek nie wie co ma zrobić. Poza tym ona już miała swoje życie. Większość zadowolona z posiłku i relacji cena – jakość zamówi szklankę wina (daj to samo, co było), co by pozbyć się parchowskiej śmiardzy kapuścianej z oddechu, co by jej w chuchu na bramce kontroli w Keflavik nie wyczuli. Inaczej już po tobie – od razu poznają, żeś z kraju nad Wisłą. Skisłą.

Smacznego! (AK)