Z kącika cateringu lotniczego II

Z kącika cateringu lotniczego czyli „W kulki lecisz?”

Tylko dla dorosłych, reszta spać!

(Tekst z rysunkami znajduje się w pliku PDF)

Co za świnia. Różne już określenia słyszałem. Nie jestem co prawda rzeźnikiem (choć moi uczniowie twierdzą inaczej...), ale żeby kawał świni nazwać kulką? Co to musi być za część, do czego służy, jakie zadania przewidział jej do realizacji Stwórca Wszechrzeczy? Zakładając, że ten sam Stwórca powołał do życia TO, to chyba będę się bał kupić kilo schabowego. A tak lubię... No mniejsza o większość. W drodze do Belgradu ostatnim razem udało mi się zmajstrować soczyste, niczym wypowiedzi Niesiołowskiego, bitki wołowe. Małżonka (to słowo jest jakieś takie niepełne, wyłącznie biologiczne...) była wniebowzięta. Niczym Kępa. Tuż po prezentacji zmian w systemie emerytalnym. No, ale to były ponad dwie bite godziny. Tak samo bite, jak nieszczęsny kawał krowy, co się dostał w moje ręce.

Ale co na miłość boską można wyczarować na trasie z Gdańska do Szczecina? Toż dla maszyny wyposażonej w 4 (cztery!) silniki odrzutowe to ledwo rozgrzewka... Cóż, Sebasian Mikosz w swojej ostatniej pracy twierdzi, że piloci często działają pod presją. Dzisiaj zrozumiałem, co ten facet miał na myśli – 3.5 DME SZC a mi się mięso jara... Cóż, jak by powiedział Torsten – dzień, jak co dzień. ;)

Maszyna? Genialna. RJ1H od Murchisona. W kategorii darmowych modeli jedno z lepszych ustrojstw jakim latałem. Ale o czym ja piszę... Trza by dać do przetestowania Leszkowi Brzezińskiemu, wtedy by było miarodajnie. Ale Leszek jest zajęty, Rzemyk wyjątkowo tym nie latał zaś Marcin Szczygieł zaklinował się na wieży w EPRZ patrząc przez trzecie oko ziemi... jednym słowem kaplica. Wziąłem ten smutny obowiązek na siebie. Avro lata jak... przegubowy Ikarus. Ociężałe, powolne, do bólu posłuszne – no marzenie każdego belfra. Gdzie go popchniesz, tam pójdzie, a złego słowa nie powie. Wymierający gatunek. Żeśmy w firmie zakupili dwa do wożenia fląder bałtyckich i innych nuklearnych odpadów. Sprawdza się świetnie. Tylko czasem FSInn go nie poznaje na własne oczy i trzeba mu udowodnić, bo inaczej sypie zetkami (ZZZZ). SQBox też to robi, ale nawet nie pisknie. Jakiś lepszy cwaniak, wszystko ukrywa, żeby tylko pilota wrobić.

No to po załadowaniu 11 350 kg flądry pomorskiej – ach, uwielbiam ten zapach bałtyckiego śmietnika – i po zaplanowaniu paliwa i w ogóle po całym briefingu, na którym zeszła mi cała kawka zrobiona z namaszczeniem świra z Dnia Świra, zabrałam się za rzeczoną kulkę. Szynkę znaczy. Trzeba wybrać jak najjaśniejszą, niczym Rzeczpospolitą u schyłku XVII wieku, gdy większość górowała nad mądrością. Najlepiej bez żył i innych zaszłości. W końcu jak raz żyła, to dobrze, że już umarła. Chyba, że lubisz gumy-ciągutki i obiad co trwa 3 godziny i to nie dlatego, że masz śródziemnomorskie korzenie, tylko dlatego, że tej żyły Twoje nowe, warte Volkswagena, zęby ceramiczne na gwincie tytanowym, nie są w stanie zmielić.

Jak już dopadniesz wyjątkowo delikatną świnię, po dokładnym jej umyciu, chyba, że chcesz być wściekły jak krowa, opatul całość całunem pieprzu świeżo mielonego, najlepiej różnokolorowego, soli i czosnku. Nie spieprz tego – od tego zależy, jak kulka przesiąknie smakami, pragnieniami i tęsknotami Twej duszy pieskiej, królewskiej. Poważnie.

Świnia sama z siebie jest strasznie bezpańska. W ogóle nie ma jarzenia na temat swego istnienia. To doskonały materiał na przemyślenia na krótkiej przelotowej na FL220 w drodze do  Szczecina. Ja przekrajam ją na dwie części, żeby dodać jej nieco inteligencji. A w zanadrzu mam ukrytą broń: świeże, młode warzywka i bulewki. No tylko pomyśl... Lekko przybrązowiona skóra, delikatny, ale odczuwalny zapach, zapach młodości i pierwszego użycia, miękkość permanentna w dotyku... czujesz, że żyjesz...

Nie, to nie pamiętnik starego pedofila – to młode warzywka, rocznik bieżący – młoda marchewka, pietruszka, selerek – dżizus – zapłać te dwa złote więcej i naciesz się... chemią młodości... I teraz uwaga – niczego nie obieraj! To jak gwałt! Delikatnie zostaw ostatnią warstwę... No ja nie wiem, jak Ty, ale ja tam wolę najpierw nie widzieć. O tak, odkrywać, eksplorować, doświadczać! Zdecydowanie! No to w takim razie zostaw marchewkę w jej skórce, selerka tylko oczyść z piasku (o, te w piasku, najlepsze, zwłaszcza w Chorwacji), pietruszce tylko usuń sznureczki, zaś młode, jędrne bulewki potraktuj zmysłowo drucianą rękawiczką, by zedrzeć z nich resztki złudzeń...

Żeby świni nadać nieco szlachetności (Ci z PISu wiedzą o czym mówię) ubieram ją w nowe, ciut bardziej wyrafinowane szaty. To tylko po to, by nie mieć tego świńskiego wyziewu po spożyciu. Mam na myśli kilka plastrów szlachetnego, a jakże!, boczku, całość zespalam, nacieram czosnkiem, maskuję świńskość do granic percepcji. Oglądacie TVN24 to wiecie o co biega. Tymczasem mijam LUXAL. Kurna, niebawem trza zniżać, flądry już wyraźnie czują ŚWINOujście, dobra. Stres, to stres. Ogień, olej, koniecznie z pierwszego tłoczenia, w każdym razie nie sytnetyk, bo świnia przebieg miała za duży i teraz ma luzy na zaworach; przełącznik TEMP na HIGH. Jak już olej będzie na haju, za mięsem włożyć rękę do garnka, hold short of olej, aj sed za mięsem. Potwierdzone. Obsmażyć z każdej strony na mocno brązowo. Poważnie. UWAGA! Nie zaczynać obsmażania outbound CHO! Zdecydowanie za mało czasu! Jeśli konieczne, join holding over OL due to świnia on the fire i zgłosić kontroli. Nie czekać na odpowiedź. Jak się pozbierają, zawiadomią SUPa. Ale on ich opitoli, że nie rozumieją klimatu niedorzeczności. W każdym razie póki z kuchni nie idzie dym, trzymaj wolant, monitoruj sytuację, wąchaj czujnie czy się nie jara, jak gimnazjalista  Butapren. Jak w normie – ląduj. Jak nie, odejdź na drugi krąg i zap... do kuchni.

Uff, wylądowałeś, w osi, miękko, flądry szczęśliwe, że... a nie, flądry dalej nieszczęśliwe, no w każdym razie dział operacyjny będzie zadowolony. Wyślij raporty, podpisz kwity, idź do operacyjnego, sprawdź co Ci się szykuje na powrót.

Tymczasem nie ma polskiej kuchni bez kwasu. Musi być trochę polotu i finezji w tym smutnym jak p... garnku. Report 3 ogórki kiszone onboard. No są. To pokrój je w paski i dodaj do mięsa, podobnież wrzuć ledwo co otarte z niewinności warzywka. Rób to z namaszczeniem, z wiarą w lepsze jutro, w to, że 67 przyjdzie szybciej niż później. O ile w ogóle przyjdzie. Potem – przygotuj szklankę. Ja nie mam, ale mam kubek co odpowiada pojemności szklanki. Do szklanki wlej wino. Tak, to samo, co go posmakowałeś 30 min temu. ak jeszcze coś zostało – wlej pełną szklankę. Co to za wino? Wszystko jedno, ale: musi być mocne, najlepiej ciemnokrwiste, takie wapiennie wytrawne, z tych, co to zostawiają na języku polot jak Cekol po szlifowaniu ściany. Zalać, dodać kilka ziaren pieprzu ziarnistego, ziela angielskiego, kilka liści laurowych i sprawdzić. Oj – dobrze sprawdzić, bo potem trzeba już ufać jak na ćwiczeniach IFR z daszkiem na głowie. Nie zaglądać, nie podglądać, ufać, że się wie, co się robi. Ja polecam francuskie Chateau d’Aiguilhe – niedrogie, ale jak na cenę – naprawdę wytrawne – w dobrym tego słowa znaczeniu.

Flądry wyładowane. Sprawdzić pogodę. Przeliczyć paliwo, załadować sprzęt z Flohmarktu. W Gdańsku pójdzie jak świeże bułeczki. Sprzedajesz jako używane, zwrotów/negatywów nie przyjmujesz. A co, je... Konstytucję! No, ale jako przewoźnik martwisz się wagą, pogodą, paliwem, panią Krysią, co jej się nie zbliża to, co powinno, a nie odpowiedzialnością osób trzecich. Jak się w każdym razie oporządzisz, kołujesz koło dawno niewidzianego WEA. Szok, nazwa stara jak Jaskinia Ojcowska, ale kontakt całkiem dzisiejszy. Backtrack i cieszysz się, że w Gdańsku otwarto to, o czym 1/3 nie wie. W dolocie do CHOciwela stabilizujesz parametry lotu i idziesz dokonywać czynności pozostałych, by świni nadać rangę królowej dnia.

Raz. Bulewki. Jasne, że możesz użyć tych z zeszłego sezonu. Ale kto normalny, jak już ma Karla Lagerfelda na liście gości, zaprosi PAjacykowa? No to się nie spinaj, tylko świeże, młode ziemniaczki otocz metalową rękawiczką lub gąbką, delikatnie pozbaw zanieczyszczeń i po dokładnym opłukaniu – włóż do garnka. ETA operacji przypada na VEKON. Zalej dużą ilością zimnej (!) wody i wsyp (na ok. 2 litry) 3 łyżeczki soli. Wiem, wiem, biała śmierć, ale kora katyńskiej brzozy, miękkiej niczym dusza Karla – też była biała.

Dwa. Dodatek. Trzeba by jej zapytać. Niektórzy nie muszą, inni sądzą, że muszą, a nie muszą, inni muszą, a nie robią... Ech, te dodatki. No dobre są, jak są. Ja proponuję w tej konfiguracji do startu a’la świnia – ogórkową mizerię. Ale nie taką, jak dają na południu – że na ostro i kwaśno, ale na słodko i gęsto – dosyć mamy kwasów na północy – styka jeden elektryk i wnuczek „nazisty”1. Mizeria może – wbrew nazwie – być aksamitna i pełna. Co potrzeba – pokazuje fotka. Robiąc tą mizerię musisz sobie odpowiedzieć na pytanie: „Ty wiesz, co my robimy tą mizerią? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest mizeria aksamitna, w oparciu o dwa ogórki, która sobie postoi, w lodówce, w chłodnym powietrzu i co się wtedy zrobi? Porządek w domu przed obiadem...” Śmietana z Desy, do tego 5 łyżek 500-procentowego cukru w cukrze,  uzupełnić mlekiem by nie było zbyt skondensowane, polecam ubić blenderem. ETA przed DEXIR.

Po minięciu DEXIR upewnić się, że bulewki wesoło skaczą na przelotowej, mięsko na minimum thrust level zażywa wesołej kąpieli w pysznym sosie, który się wydobył z bulionicznego wywaru, stół nakryć, córeczkę uspokoić, miękko wylądować, sprawnie opuścić pas przez E i to nie prawda, że nie ma E, jak ktoś nie ma, to ciul, wypełnić dwa raporty jeden do Firmy Matki, drugi do VPA albo Boskiej Matki, silniki wyłączyć. Biegiem, w podskokach górskiej kozicy ogarnąć sytuację w kuchni, córeczkę uczesać i oczyścić z pozostałości po 3 czekoladach, wyłączyć DVD z bajkami, rozłożyć gry edukacyjne, wyłączyć symulator, na dwie minuty przed ETA żony córeczkę rozanielić pocałunkami, samemu przybrać wyraz twarzy świadomego rodzica.

W dalszej kolejności zjeść pyszny obiad, przyjąć komplementy i wyrazy uznania za ogarnięcie całości, przyjąć kawkę, przyjąć zgodę na „pierwsze” uruchomienie symulatora, zarezerwować pierwszy tego dnia (trzeci) lot i tak do 22. Wszystko zawdzięczasz świńskiej naturze wieprza, a zwłaszcza jego enigmatycznej części ciała zwanej kulką. Generalnie Mikosz nic nie pisze o szynce, ale czasem czuję, jak bym kumał kolesia.
I kto tu leci w kulki? (AK)

Przypisy
1 Ojca mojego ojca też zabrali w 1940 roku, a potem pochowali bez słowa gdzieś w okolicach Lipska, no ale cóż – poseł Kurski wie lepiej kto był kim i co robił, widać miał piątkę z historii w szkole lat siedemdziesiątych.